R. 1

Z czarnego auta, zaparkowanego na podjeździe dużego, wiekowego domu ukrytego w najdalszym zakątku miasteczka, wyskoczyła szczupła dziewczyna ubrana w beżowe jeansy i niebieski sweterek. Kładąc ręce na biodrach i uśmiechając się od ucha do ucha, omiotła hipnotyzująco zielonym wzrokiem rodzinną posiadłość i ukochane wierzby rosnące nieopodal. Jej kasztanowe, długie, poskręcane niedbale włosy zamigotały w słońcu wszystkimi barwami bursztynu, kiedy wiatr porwał je do dzikiego tańca. Przymknęła powieki i wciągnęła powietrze- zapach świeżo skoszonej trawy mieszał się z aromatem bzu rosnącego przy głównym wejściu. Taaak… Zdecydowanie była w domu. Nareszcie!
Energicznym krokiem przeszła na tył samochodu i wytaszczyła z bagażnika ogromną walizkę, którą z
trudem przeciągnęła pod drzwi. Nie sprawdzając czy są otwarte, włożyła klucz w zamek i przekręciła z cichym szczękiem. Tak jak się spodziewała, nikogo jeszcze nie było. Wepchnęła bagaż do środka i z piskiem radości przemknęła do salonu, gdzie opadła ciężko na kanapę przy kominku. Jej oczy wędrowały od jednego przedmiotu do drugiego, nie mogąc nacieszyć się widokiem rodzinnych pamiątek. Zawiesiła wzrok na zdjęciu na komodzie, na którym ubrana w szkolny mundurek siedziała na klasowej ławce w objęciach Rosalie, i odpłynęła myślami do czasów beztroskiego dzieciństwa, kiedy razem z Kuzynką spędzały niemal każdą chwilę razem. Tak bardzo za nią tęskniła… Odkąd zaczęły studia w dwóch różnych miastach, spotykały się tylko raz miesiącu,  tradycyjnie w czasie pełni księżyca. Poza tym trudno im było znaleźć czas na cokolwiek innego niż nauka, przynajmniej Ona nie miała go za wiele. Thea musiała przyznać, że, kiedy matka ostrzegała ją, że studia medyczne są straszliwie wyczerpujące, nie dawała jej wiary. Teraz, po dwóch latach pełnych zarwanych nocy, ton wypitej kawy i stresowych wrzodów żołądka, nie mogłaby temu zaprzeczyć. Tylko myśl, że będzie pomagać ludziom, utrzymywała ją w przekonaniu, że może wypruwać z siebie flaki przez kolejne cztery. Westchnęła mimowolnie, założyła ręce za głowę i odpędziła czarne myśli. Miała przed sobą trzy długie miesiące wakacji. Chciała skupić się na tym, żeby wykorzystać  je jak najlepiej. Postanowiła więc nie marnować dłużej czasu i, zbierając resztki wyczerpanych tego dnia sił, wciągnęła walizkę na górę, do swojego pokoju.
Była to średniej wielkości sypialnia z dużym oknem i szerokim parapetem, na którym potrafiła przesiadywać godzinami, obserwując okoliczne łąki. Jasne drewniane meble, w skład których wchodziło biurko, regał obładowany książkami, szafa i wygodne łóżko, idealnie zgrywały się z fiołkowym kolorem ścian. Całość dopełniały białe zasłony i własnoręcznie namalowane obrazy zawieszone na cienkich gwoździkach. Najszybciej jak potrafiła rozpakowała bagaż, przypominając sobie, że zostawiła skrzypce na tylnym siedzeniu samochodu. Leniwie zwlokła się z powrotem do auta, z którego wydobyła sporej wielkości futerał i, po chwili wahania u progu schodów na piętro, zdecydowała jednak odnieść go na miejsce. Kusiło ją strasznie, żeby porzucić instrument gdzieś w przedpokoju i rozłożyć się bezceremonialnie przed telewizorem, ale nie miała już pretekstu w postaci nauki, którym mogłaby tłumaczyć się przed sobą ze swojego bałaganiarstwa. W końcu rozpłaszczyła się na sofie i, zaopatrzona w znalezioną w lodówce miskę z winogronami, włączyła telewizor, obiecując sobie, że nadrobi wszystkie filmowe zaległości. Od niechcenia przerzucała kanały, licząc, że coś ją w końcu zainteresuje, ale jak na złość nic nie przypadało jej do gustu. Ułożyła się wygodniej, przysłuchując się spikerowi jednego z muzycznych programów, który emocjonował się z powodu jakiejś nowej rockowej kapeli. Jego lekko zachrypnięty głos stawał się jednak coraz cichszy, a przyjemna błogość zaczęła zamykać ozdobione wianuszkiem długich rzęs powieki.  Przekręciła się na bok i wtuliła w poduszkę, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Najwyraźniej sen, który przyszedł, wynagrodził jej trudy dzisiejszego dnia…
***
Yaten otworzył jedno oko i leniwie przeciągnął się na łóżku. Ciepłe promienie słońca padały przez uchylone zasłony wprost na jego obnażony, umięśniony tors, a białe włosy opadały niedbale na  zamknięte jeszcze oczy. Przekręcił się leniwie na bok, a na jego ustach pojawił się rozmarzony uśmiech, który chwilę potem, kiedy usłyszał głos Seiyi kłócącego się z Taikim od rana, przekształcił się w lekki grymas. Zaklął siarczyście pod nosem i zakrył uszy poduszką. Miał tego wszystkiego po dziurki w nosie i dłużej nie miał zamiaru znosić zachowania brata. Odkąd wrócili na Ziemię, w ogóle nie szło się z Nim dogadać. Już sama Jego reakcja na wiadomość, że  Święta Rada wysyła ich właśnie na TĄ planetę, była niepokojąca, ale obaj z Taikim uznali, że minęło już wystarczająco dużo lat, żeby mógł zmierzyć się z cieniami przeszłości.  Poza tym tak wiele rzeczy zmieniło się w ich życiu, że byli przekonani, że już dawno poradził sobie z tą małą, niespełnioną miłością gdzieś w Galaktyce. Blondyn założył ręce za głowę i odpłynął myślami do tego jednego, pamiętnego dnia, dziesięć lat temu…
Noc już dawno przykryła ciemną kurtyną czerwony glob Kinmoku, ale Kakyuu wciąż biegała po całym pałacu, wydając rozkazy. Służba, postawiona na baczność, od kilku godzin pracowała na pełnych obrotach, przygotowując wyśmienite potrawy na przyjazd gości. Wszystkie komnaty lśniły czystością, przyozdobione kompozycjami z najpiękniejszych kwiatów, a wojsko ćwiczyło układ defilady na polanach nieopodal twierdzy. Fighter, Healer i Maker- trzej gwiezdni wojownicy, dowódcy królewskiej armii, przyglądali się z daleka, jak żołnierze prezentują broń. Brunet co chwilę przenosił swoje atramentowe oczy na jedno z pałacowych okien, w którym co i rusz widać było zarys rozbieganej postaci Księżniczki.
- Co tu się w ogóle wyprawia?!- wyrwało się Maker, patrzącemu z niedowierzaniem na całe zamieszanie- Mamy prezentować broń w czasach, kiedy jedną małą bombką można by w sekundę rozwalić całą  planetę?!
- Nikt Ci tu nic nie rozwali żadną bombą, bo jesteśmy chronieni mocą Księżniczki, ale fakt faktem- Kakyuu oszalała- na twarzy blondyna, opierającego się o wbity w ziemię miecz, pojawił się grymas niezadowolenia.
- Ktoś wie, kim się Ci zacni goście, że w całym pałacu aż wrze?- zapytał Fighter, a Healer wzruszył ramionami.
-A skąd mamy wiedzieć?! Przecież Kakyuu biega jak nakręcona od kilku dni i nie ma czasu z nami porozmawiać…
Długo jednak nie musieli czekać na odpowiedź na to pytanie, bo kilka godzin później, tuż przed świtem, całe wojsko i wszyscy dostojnicy z Księżniczką i jej trzema wiernymi obrońcami na czele, stali na baczność na dziedzińcu, wyczekując. Healer nie wiedział, czego właściwie ma się spodziewać: pokaźnego orszaku? Gromów z nieba? Sądząc po przygotowaniach Kakyuu, nie była to zwykła przyjacielska wizyta. Założył ręce na piersi odzianej w odświętny mundur i utkwił wzrok daleko przed sobą, doszukując się pierwszych oznak przybyłych. Mijały jednak kolejne minuty i nic się nie działo. Fighter mruknął coś pod nosem z niezadowoleniem i przechylił głowę w kierunku blondyna, chcąc najwyraźniej wyszeptać jakąś kąśliwą uwagę, ale nie zdążył… Z pierwszymi promieniami ich życiodajnej gwiazdy z nieba posypały się smugi złocistego światła, które przekształciły się w świetlisty pył, formujący zarys pięciu postaci.
Kiedy w końcu się zmaterializowały, przez tłum zebranych przeszedł cichy pomruk. „I co?! To już? Koniec?”- zielone oczy Healer rozszerzyły się ze zdumienia- „I o co było tyle szumu?? Dwie księżniczki, podstarzały książę i marni strażnicy na dokładkę…”. Nim zdążył skończyć swoją myśl, zauważył, że przewodząca temu dziwnemu orszakowi Złotowłosa  utkwiła w nim swoje fioletowe, przenikliwe spojrzenie, unosząc brwi z dezaprobatą, jakby  dokładnie wiedziała, o czym myślał. Stojąca pół kroku za nią, rozdygotana kobieta o czarno-niebieskich, kręconych włosach wyrwała się do przodu na ich widok, ale Blondynka powstrzymała ją krótkim skinieniem dłoni. Książę natomiast wyprostowany jak struna, patrzył z uwagą na trójkę mężczyzn u boku Kakyuu, nie zdradzając żadnych emocji. Księżniczka Planety Pachnących Oliwek skłoniła się nisko, a wszyscy zebrani podążyli za nią.
-Najjaśniejsza Pani, Król…- zaczęła, ale Złotowłosa przerwała jej, kładąc dłoń na jej ramieniu i uśmiechając się lekko.
- Darujmy sobie dzisiaj te grzeczności, Kakyuu. Nie mamy czasu do stracenia- dodała łagodnym, ale pewnym tonem.
Czerwonowłosa skinęła tylko głową, ukłoniła się lekko pozostałej dwójce i poprowadziła świtę do jadalni, gdzie podano śniadanie. W trakcie posiłku panowała dziwna, pełna napięcia atmosfera, której nie dało się nie wyczuć. Goście chwalili podane potrawy, wymieniali grzeczne uwagi na temat wydarzeń w pozostałych Galaktykach, ale w każdym wypowiadanym słowie, słychać było nutkę zniecierpliwienia. Healer zerkał ukradkiem znad swojego talerza na Królewską Parę i towarzyszącą im Boginię, zastanawiając się, jaki jest prawdziwy cel ich wizyty, bo przecież nie przylecieli tu z odległej galaktyki, żeby zachwalać wprawę tutejszych kucharek. Zauważył, że na czole zmęczonego Króla i pięknej Królowej widniał znak przypominający koślawą literę B, a złotowłosa bogini naznaczona była symbolem dwóch trójkątów równoramiennych skierowanych do siebie wierzchołkami.  
W końcu wszyscy się najedli, a Kakyuu dała znak, że można już odejść od stołu. Pierwszy oczywiście podniósł się Fighter i, zapominając się nawet  ukłonić, ruszył przed siebie jak oparzony, zmęczony już przytłaczającą aurą tej Trójki.
- Dokąd to, mój Drogi?- Księżniczka zatrzymała go w połowie drogi do wyjścia- Królowa Gallea i Król Agnar przybyli tutaj specjalnie dla was.
Fighter skrzywił się lekko, nie ukrywając niezadowolenia i opadł ciężko na krzesło. Widząc to, Król  wybuchnął szczerym, radosnym śmiechem, co zdziwiło wszystkich obecnych, a najbardziej samego Bruneta. Ten spontaniczny gest sprawił, że ciężka kurtyna wisząca w powietrzu opadła, sprawiając, że nareszcie dało się oddychać. Gallea położyła rękę na przedramieniu Małżonka, dając mu dyskretnie do zrozumienia, że na takie rzeczy przyjdzie czas później. Mężczyzna chrząknął cicho w podobny sposób, jak robił to Healer, co nie uszło uwadze lekko zdezorientowanego ostatniego z Braci.
- Ananke, czy to już aby nie czas?- zapytała Czarnowłosa, siedzącą obok Blondynkę, która na te słowa wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Kakyuu.
- Już czas. Prowadź, Kakyuu…- podniosła się, dając znak pozostałym, żeby ruszyli za nimi.
Księżniczka Planety Pachnących Oliwek wiodła ich labiryntem korytarzy w rejony pałacu, o których nie miał pojęcia żaden z młodych generałów. Dotarli w końcu do ciężkich, bogato zdobionych nieznanymi im symbolami drzwi, które Księżniczka odpieczętowała swoją mocą. Kiedy się otworzyły, ich oczom ukazała się… ciemność.
- Pozwól, że ja to załatwię- Ananke stanęła na progu i wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń, a wszystkie świece w pomieszczeniu zapłonęły ciepłym światłem. Ich oczom ukazała się okrągła komnata, przypominająca świątynie. Trzej Bracia otwartymi ze zdumienia oczami pożerali widok inkantacji w nieznanym im języku wyrytych na ścianach, wchodząc do środka. W komnacie było zimno i przeraźliwie cicho, tak jakby znaleźli się w jakimś innym, odrębnym wymiarze. Fighter stanął na środku i spojrzał wymownie na Kakyuu, zakładając ręce na piersiach.
- Czy ktoś może nam wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi?- zapytał bojowym tonem, ściągając tym samym na siebie wzrok pozostałych.
- Tutaj słowa są zbędne- odpowiedziała spokojnie Ananke, nie zwracając uwagi na brak uprzejmości w Jego głosie. Wskazała mu miejsce obok Króla, a sama znalazła się w centrum. Stali teraz w dziwnym szyku, wciąż posyłając sobie pytające spojrzenia. Natężenie światła wyraźnie zmalało, tak że spowijał ich półmrok. Złotowłosa jednym, delikatnym ruchem dłoni sprawiła, że ciężkie, dębowe drzwi zamknęły się z hukiem. Healer był pod wrażeniem ogromu mocy, którą dysponowała. Nie spotkał jeszcze istoty o tak potężnym blasku.
- Skoro jesteśmy w komplecie, możemy zaczynać…

Komentarze

Popularne posty