R. 3

Thea skulona na łóżku w swoim pokoju wsłuchiwała się w delikatny ton melodii płynący z głośników  komputera. Jej soczyście zielone oczy utkwione były w dalekim punkcie za oknem i wydawały się jakby za mgłą, a serce przepełniał nieopisany niepokój i smutek. Nie mogła pozbyć się tego uczucia już od kilku godzin. Nie pierwszy raz się tak czuła. Bywały dni, kiedy wrażenie, że zbliża się coś złowrogiego przytłaczało ją tak bardzo, że ledwo mogła oddychać. „O co chodzi? Skąd ten niepokój? Nie rozumiem tego…”- przyciągnęła kolana pod brodę, pozwalając zakryć twarz wodospadowi jej czerwonych włosów, a jedna ciepła łza spłynęła jej po policzku. Energicznie machnęła głową, chcąc strącić słoną kroplę, tak że mlecznobiałe kulki przy jej uszach, przypominające księżyc w pełni,
zawahały się lekko.
Rozmyślała o Nim i o rozczarowaniu, którego doświadczyła, kiedy po półtora roku znowu się do niej odezwał. Wiedziała, że w końcu do niej wróci. Miała wrażenie, jakby przez cały czas ich rozłąki, łączyła ich niewidzialna nić porozumienia i że, pomimo tego, że byli tysiące kilometrów od siebie, ich niewerbalna rozmowa ciągle trwała. Zaniepokoiła się, kiedy, myśląc o nim parę dni temu, zamiast tradycyjnego zmącenia, poczuła spokój. Czyżby ta cienka nić się przerwała? Parę godzin później zobaczyła od Niego wiadomość i wtedy zorientowała się, że ten spokój wynikał właśnie z tego. Ile musiała się jeszcze nauczyć o sobie i swojej „intuicji”. Miała mu tyle do opowiedzenia. Tak wiele rzeczy się z nią działo, tyle dziwnych fluidów znowu wyczuwała i wiedziała, że ON zrozumie. Ale nie zrozumiał… Jedyne uczucie, które towarzyszyło jej podczas ich rozmowy, to pustka, bezkresna pustka i rozczarowanie, że to nie On nosi w sobie zagubioną cząstkę niej.
Na chwilę wróciła do rzeczywistości i otworzyła oczy. Światło księżyca wpadające przez duże, balkonowe okno, padało na jej twarz, odbijając się od srebrnego półksiężyca na jej długiej szyi. Na granacie nocnego nieba jednocześnie rozbłysło światło dwóch spadających gwiazd. „ Dlaczego ciągle czuję się obco? Za czym tęsknię? Kim jestem i jakie jest moje przeznaczenie?”- krzyczała w myślach z rozpaczą. Te pytania nie dawały jej spokoju od kilku tygodni. W odpowiedzi usłyszała delikatny, kobiecy głos, wydobywający się jakby z środka niej samej, mówiący lekkim, dźwięcznym tonem: „Hemero…”
- Czy to już szaleństwo?- zapytała samą siebie i ścisnęła mocniej poduszkę. W tym momencie poczuła ostry, oślepiający wręcz ból głowy i z cichym jękiem opadła na łóżko.. Jej umysł zalała fala dziwnych obrazów, w których mała dziewczynka w długiej białej sukience biegła po ogrodzie pełnym pachnącego bzu. Z przeciwnego kierunku, na spotkanie Księżniczce pędziły trzy inne, śmiejąc się i krzycząc już z daleka: „Mero, Isa ma nowego kucyka…!”. Wszystko to było jak błysk światła. Ból ustąpił, a Thea powoli otworzyła oczy. Miała wrażenie, jakby to nie był wytwór jej wyobraźni, ale wspomnienie jej prawdziwego domu.  Telefon na nocnej szafce zawibrował, wyrywając ją z zamyślenia. Od niechcenia sięgnęła po komórkę i, zerkając na pulpit, nacisnęła słuchawkę.
- Tak Ross?
- Thea?! Dlaczego nie dałaś znać, że jesteś już w domu?- zapytała Kuzynka z wyrzutem.
- Bo i tak wiem, że Ciebie jeszcze tutaj nie ma- rzuciła szatynka, dotykając dłonią wciąż pulsującej skroni. Obie porozumiewały się niemalże bez słów tak, jakby związane były ze sobą jakąś tajemniczą, niewidzialną nicią.
- Tym bardziej, już dawno powinnaś zdać mi raport ze zmian w miasteczku.
Dziewczyna przewróciła oczami. W tym momencie to było jej najmniejsze zmartwienie. Wiedziała jednak, co ma na myśli jej Przyjaciółka mówiąc: „raport ze zmian”. Czekała jednak, aż w końcu to od niej usłyszy.
- Dlaczego milczysz? Mów mi tu zaraz, czy widziałaś się z Erickiem! Co u niego? Ma dziewczynę?- roześmiała się do słuchawki, słysząc to przewidywalne zdanie. Rosalie od dwóch lat podkochiwała się w Ericku- starszym od nich o cztery lata, przystojnym szatynie, który po studiach wrócił do rodzinnej miejscowości, żeby otworzyć małą kancelarię porad prawnych. Thea nie mogła zrozumieć, co widzi w nim blondynka, bo był tak sztywny i poukładany, jakby połknął kij od szczotki.
- Nawet gdybym weszła mu pod nogi, nie wiem czy dał by radę na mnie spojrzeć przez ten swój opistotonus.
- Opisto- co? Aaa… jesteś złośliwa- mruknęła do drugiej stronie- Z resztą sama z nim pogadam, jak wrócę.
- No i całe szczęście! Może w końcu przestaniemy zaczynać każde wakacje od studzenia żaru twojej namiętności. Kiedy będziesz?- dodała szybko, nie pozwalając Rosalie na komentarz.
- Za trzy, cztery dni, góra tydzień. Przywiozę kogoś fajnego- odpowiedziała wesołym tonem, zapominając w podekscytowaniu, że powinna złościć się na kuzynkę.
- Mam nadzieję, że nie ciągniesz za sobą zgrai swoich wielbicieli.
-Nieee, ale na pewo się dogadacie. One są takie jak my…
- One? Nie sądziłam, ze przerzuciłaś się na dziewczyny.
- Thea!- obruszyła się- Kończmy już tą rozmowę, bo masz dzisiaj jakiś uszczypliwy humor. Za dużo siedzisz w książkach i powoli gnuśniejesz- odgryzła się- Paa!!
- Paa…- westchnęła i rzuciła telefon na łóżko.
Podeszła do okna i usiadła na parapecie. Gwiazdy migotały wesoło, układając się w świetlistych mieszkańców nocnego nieba. Bez trudu odnalazła Wegę- najjaśniejszą gwiazdę gwiazdozbioru Lutni, z którą od małego czuła tajemniczą więź. Może rzeczywiście ostatnio źle reagowała na miłosne zawirowania kuzynki? Sama nie miała za wielu doświadczeń w tej kwestii. Co prawda wzbudzała zainteresowanie płci przeciwnej, ale żadnej z dotychczasowych kandydatów nie był tym, kogo szukała. Wierzyła, że gdzieś tam w Galaktyce jest ktoś, kto nosi w sobie brakującą cząstkę jej wrażliwej duszy.
***
Popołudniowe letnie słońce skwarzyło, dając się we znaki. Długie gałązki wierzb rosnących przy drodze falowały lekko na wietrze, niosącym ze sobą zapach spieczonej ziemi. Ciszę wiejskiej sielanki rozdzierał złowrogi warkot motocyklowego silnika, który roznosił się echem wśród pól, zrywając do lotu przestraszone ptaki. Czarna, lśniąca maszyna pędziła z zawrotną szybkością, nie zważając na nierówności wiejskiej drogi. W końcu jednak zatrzymała się z piskiem opon w szczerym polu, a ubrany na czarno motocyklista zdjął kask i rozejrzał się dokoła. Przyjemny wiatr rozwiał jego czarne włosy, a atramentowe oczy przymknęły się lekko, kiedy poczuł energię, którą niósł ze sobą.
Seiya Kou nie miał pojęcia jak długo jechał i gdzie właściwie dotarł. Po kolejnej kłótni z braćmi, wsiadł na motocykl i ruszył przed siebie bez zastanowienia. Wiedział, że cierpliwość jego towarzyszy powoli się kończy, ale nie był w stanie nic poradzić na to, że Jego serce rozpadło się na miliony kawałeczków lata temu, kiedy żegnał swojego Króliczka. Gdy poznał swoją prawdziwą tożsamość, upatrywał ukojenia w powrocie na rodzinną planetę w zupełnie innej Galaktyce, oddalonej o miliardy lat świetlnych od Niej. Sądził, że z brakiem blasku Słońca na nocnym niebie zgaśnie również jego uczucie i wspomnienia. Rzeczywiście miał wrażenie, że z roku na rok ogromna wyrwa w jego sercu powoli się zabliźnia, a ból pojawiający się, kiedy o niej myślał nie jest już tak dotkliwy. Ale kiedy Matka przekazała mu informację, że Święta Rada postanowiła wysłać ich na Ziemię, cały skrywany do tej pory żal zalał jego duszę. Stanowczo odmówił, a kiedy Król Ojciec przypomniał mu, że nie może sprzeciwić się woli rady, wpadł w szał. Miotał się jak opętany przez kilka kolejnych dni, warcząc na każdego, kto wszedł mu w drogę. Obciął swój długi, czarny, charakterystyczny kucyk, jakby ten zrozpaczony gest miał odciąć go od poprzedniego życia. Ostatecznie zgodził się wyruszyć na Niebieską Planetę pod warunkiem, że ich noga nie postanie w Tokio. Nie było też mowy o śpiewaniu. Nie chciał mieć do czynienia z niczym, co mogłoby przypominać mu o Niej. W ten oto sposób wylądowali gdzieś w Zachodniej Europie, tak innej od tego, co znali z Japonii. Seiya zaczął brać udział w wyścigach samochodowych i motocyklowym, próbując rozwalić się na pierwszym zakręcie. Taiki postanowił skończyć medycynę, zastanawiając się, czy Ami już praktykuje, a Yaten po kryjomu związał się z jakimś mało znanym zespołem, grywającym w lokalnych klubach w nadziei, że Czarodziejki, pomimo setek kilometrów, wyczują jego aurę. Mimo tak znacznej zmiany otoczenia w porównaniu do ich poprzedniego pobytu tutaj, zachowanie Bruneta było trudne do zniesienia. Nie był już wesołym, zaczepnym chłopakiem, który z dobywał serca dziewczyn swoją wrażliwością . Stał się złośliwy, zgryźliwy i ciężki w obejściu, a każda z panienek, która zachęcona jego nieziemską urodą, próbowała zwrócić na siebie jego uwagę, uciekała z płaczem albo obrażoną miną. Nie przebierał w słowach i nie silił się na bycie uprzejmym, chociaż jako strażnik boskich praw nie powinien ranić. Nie obchodziło go to jednak. Nie chciał tu być, mając świadomość, że gdzieś tam drobna blondynka wtula się teraz w ramiona innego. Że nie kocha go, kiedy on mógłby oddać za nią życie…
Słońce zaczęło powoli chylić się ku zachodowi, spowijając czerwoną łuną rozpościerające się wokół łąki. Chłopak zauważył smukłą postać dziewczyny siedzącej na wysokim, drewnianym ogrodzeniu wydzielającym pastwisko. Burza jej długich, falowanych włosów przybrała kolor krwistej czerwieni w aurze nastającego zmierzchu, a oczy utkwione były w stadku koni, szarżujących ochoczo po trawie. Porzucając motocykl, ruszył w jej stronę, chcąc się zorientować, gdzie właściwie jest i czy w okolicy jest jakieś miejsce, gdzie mógłby się zatrzymać. Kiedy stanął parę metrów za nią, ani drgnęła, więc zniecierpliwiony chrząknął nieznacznie, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. W końcu dziewczyna zwiesiła się z drewnianej belki, przenosząc wzburzone, zielone oczy na przybysza, który śmiał zakłócać jej spokój. Miała na sobie krótkie, jeansowe spodenki, które odsłaniały jej długie, szczupłe nogi i fiołkową  koszulę opinającą się zmysłowo na jej kształtnych piersiach. Ale to nie uroda dziewczyny przykuła uwagę Bruneta. Jego wzrok wbity był w srebrną zawieszkę w kształcie półksiężyca, zawieszoną na jej szyi na długim łańcuszku. Przed oczami stanął mu obraz Sailor Moon z takim samym symbolem na czole, co wprawiło go w jeszcze gorszy humor.
- Nie sądziłem, że w środku pola trafię na zjazd cyrku- odezwał się w końcu, zakładając ręce na piersi.
- Słucham?- dziewczyna była wyraźnie zaskoczona jego bezczelnością.
- Dziewczynie w twoim wieku nie przystoi chyba wisieć na ogrodzeniu jak małpa.
- A chłopakowi w Twoim, odzywać się jak przedszkolak- zwinnym ruchem stanęła na belce i pewnym krokiem ruszyła przed siebie po ogrodzeniu.
- Jeśli sądzisz, że będę Cię ratował, jak polecisz i skręcisz sobie kostkę to się grubo mylisz.
Na te słowa dziewczyna wystrzeliła w powietrze jak strzała i wykonując zwinne salto, opadła lekko tuż przed nim. Była od niego o głowę niższa, a energia, która od niej biła pełna była siły i pewności siebie.
- Nie żartuj sobie- odpowiedziała kpiąco, patrząc mu w oczy ze złością. Nie dało się ukryć, że Seiya był zaskoczony. Odkręciła się na pięcie i wolno ruszyła przed siebie.
- Hej, dokąd idziesz? Musisz mi chociaż powiedzieć gdzie jestem!
- Zgubiłeś się?- Thea zatrzymała się i spojrzała na niego przez ramię- Tak to jest, jak przedszkolaki wyrwą się mamie w przekonaniu, że sobie poradzą.
W Seiyi aż się zagotowało, ale zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć  więcej nic głupiego. Jakby nie patrzeć, potrzebował jej pomocy.
- Chyba mnie tak nie zostawisz. Nie mogę spędzić nocy w szczerym polu- odpowiedział nieco sztywno, starając się ukryć złość.
- Jak dla mnie możesz spać na drzewie. Może nauczysz się kilku małpich sztuczek. Cześć!- rzuciła, nie odwracając się za siebie. Zadziwiła tym samą siebie. Fakt, była wściekła na tego aroganckiego typa, ale zawsze kwitowała takie zaczepki milczeniem, pokazując w ten sposób swoją wyższość. Seiya patrzył przez chwilę z niedowierzaniem na skąpaną w zachodzącym słońcu oddalającą się postać. Najwyraźniej nie żartowała. Zaklął pod nosem i wrócił do motocykla. Skoro tak postawiła sprawę, będzie musiał za nią jechać. Odkręcił się, żeby zlokalizować jej sylwetkę, ale droga była już pusta. Dał upust swojej złości potokiem niecenzuralnych słów i odpalił maszynę. Na szczęście okazało się, że kilka kilometrów dalej było niewielkie miasteczko. Dopiero, kiedy opadł zmęczony na łóżko w pokoju przytulnego motelu, zaczął zastanawiać się, jakim cudem istota, która zdecydowanie mogła stanąć razem z nim na podium w prawieniu złośliwości, ulotniła się tak szybko. Tej nocy, pierwszy raz od ich półrocznego pobytu na Ziemi, zasnął spokojnie, a w jego snach nie pojawiła się Usagi.

Komentarze

Popularne posty