R. 5

- Nie mam zamiaru nigdzie się stąd ruszać!- czarnowłosy Kou oparł się o swój motocykl i założył ręce na piersi. Od dobrych piętnastu minut dwaj bracia próbowali przekonać Go, żeby wrócił z nimi do miasta.
- Przez pół roku szalałeś jak dziki, gryząc wszystko i wszystkich wokół, a teraz przez kolejne pół masz zamiar tkwić w jednym miejscu jak słup soli? Stary, to dobre dla bab, a nie najsilniejszych wojowników we Wszechświecie- odezwał się blondyn, za co szatyn obrzucił go piorunującym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że takim gadaniem nic nie wskóra.

- Zwisa mi to!- odpowiedział obojętnym tonem- Wykonuję swoje obowiązki- jestem na tej pieprzonej planecie i pilnuję zamknięcia tego cholernego cyklu! Nie muszę przy tym tańczyć i śpiewać.
Przez chwilę zapadła pełna napięcia cisza. Ciepły wiatr, który poniósł do tańca brązowy i srebrny kucyk dwóch mężczyzn, omiótł też postawne sylwetki całej trójki, niosąc ze sobą silną energię, która tak niedawno zaniepokoiła Yatena. Srebrnowłosy był wściekły na Seiyę. Miał ochotę porządnie nim potrząsnąć i zrobiłby to, gdyby nie świadomość, że żadna siła fizyczna nie ukoi zbolałego serca. Szkoda było jego energii, którą musiał wykorzystać do wypełniania, nie tylko swoich obowiązków, ale też biernego brata. Pomyślał jednak, że skoro nie chce się stąd ruszyć, mogą upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Świetnie! W takim razie spędzimy wakacje na tym zadupiu!- wsiadł do samochodu, trzaskając ze złością drzwiami- Rusz się, Taiki! Zgarniemy część rzeczy z domu i będziemy za parę godzin z powrotem.
Zaskoczony chłopak machinalnie wykonał polecenie i auto ruszyło z piskiem opon, zostawiając za sobą tumany kurzu.
***
Noc była wyjątkowo ciepła. Srebrna poświata księżyca w pełni zalewała opustoszałe uliczki, a wiatr niósł ze sobą zapach piwonii rosnących w ogródkach. Wśród przytulnych domków krążyły dwie męskie postacie. Obie wysokie, niemal atletycznej budowy, przywodzące na myśl legendarnych wojowników, którzy w ciężkich zbrojach, na jeszcze cięższych koniach, dzielnie bronili swojej ziemi i rodzin. Kosmyki granatowych włosów jednego z nich opadały na jego bystre, stalowe oczy, a pełen siły i pewności siebie wzrok błądził ze znudzeniem po fasadach budynków. Złote oczy jego towarzysza utkwione były w srebrnym medalionie, który trzymał w swojej ogromnej dłoni, uśmiechając się lekko. Odgarnął swoje jasnobrązowe włosy i nabrał powietrza. Silna energia Księżniczki unosiła się w powietrzu jak srebrzysty pyłek. Jego serce zalała fala ciepła. Był wdzięczny losowi, że Królowa właśnie jemu powierzyła tą misję
- Jesteś pewny, że Hemera tu jest?- zapytał brunet, patrząc na brata z ukosa.
- Na 100%. Jej energia unosi się w powietrzu- odpowiedział szatyn, uśmiechając się do siebie.
- Nic wyczuwam niczego szczególnego…
- Bo nigdy nie poznałeś jej osobiście… Ale jak raz jej dotkniesz, już nigdy nie pomylisz tej energii z żadną inną. To taka forma obrony- tylko ten, komu zaufa może ją później rozpoznać- dodał, widząc pytające spojrzenie Raido.
- Czy to oznacza, że Twoje stosunki z Księżniczką były bardziej zażyłe?- zaśmiał się, a jego oczy zalśniły podstępnie. Gebo odwrócił twarz, udając, że sprawdza czy medalion jest na swoim miejscu w sakiewce.
- Nie pozwalaj sobie!- zganił go w końcu- Jestem jej wiernym  przyjacielem i obrońcą…
- I zakochanym po uszy głupcem… – wtrącił się młodszy- Nie udawaj. Widziałem, jak zakradasz się w nocy do Bursztynowej Komnaty, żeby popatrzeć na jej uśpione ciało.
- A Ty, w jakim celu szlajałeś się w nocy po pałacu, Braciszku?- próbował odbić piłeczkę.
- Stałem na straży Twojej moralności, mój drogi Gebo- uśmiechnął się złośliwie, wkładając ręce w kieszenie jeasowych spodni.
- Schowaj sobie głęboko do gardła tą swoją ciętą ripostę, bo nie jesteśmy tutaj, żeby się sprzeczać!- obruszył się.
- Dobrze, już dobrze- mruknął od niechcenia- To co w takim razie robimy?
- Zbierzemy informacje na temat Jej ziemskiego życia, a potem się przyjmiemy ziemską tożsamość,  zaprzyjaźnimy z Nią i będziemy czekać…
- Z zaprzyjaźnianiem się na pewno nie będziesz miał problemów- wyrwało mu się zanim zdążył ugryźć się w język.
- Ostrzegam Cię, dłużej nie będę tolerował takiego zachowania, Raido!
Szli w kierunku zawieszonego na ciemnym nieboskłonie księżyca, sprzeczając się jeszcze przez chwilę. Gdyby wiedzieli, przez co za kilka miesięcy przyjdzie im razem przechodzić, na pewno nie marnowaliby czasu na potoki nic nie znaczących słów…
***
Dziewczyna schowana pod ciągnącymi się do ziemi, zielonymi gałązkami rozłożystej wierzby zdawała się być wyczerpana i nieobecna. Ubrana w dziewczęcą, zieloną sukienkę, siedziała na kocu, próbując skupić się na plakacie obwieszczającym Dzień Otwarty w jej starej Szkole Muzycznej, który obiecała zrobić. Jej myśli wciąż uciekały jednak do zamazanych obrazów, kolejną noc zalewających jej umysł. Wydawało jej się w prawdzie, ze mgła, która je spowija, była mniej gęsta, ale nadal tylko melodia skrzypiec nie kryła przed nią żadnych tajemnic. Pełnym złości ruchem odrzuciła na bok pęk kolorowych flamastrów i padła na wznak, a jej oczy zaczęły śledzić kłębiaste chmury, sunące leniwie po niebie. Wyciągnęła rękę po ostatni, zagubiony gdzieś jesienny listek i zamknęła go w swoich dłoniach, a kiedy je ponownie otworzyła, wyleciał z nich drobny, kolorowy ptaszek, świergocąc wesoło. Obie z Ross potrafiły od małego takie drobne „sztuczki”, którymi często, jako dzieci, umilały sobie nudne wieczory. To była ich mała, słodka tajemnica…
Z zamyślenia wyrwały ją w końcu melodyjne, kobiecie głosy, dochodzące z wnętrza domu. Jeden z nich bez wątpienia należał do Rosalie, dwa pozostałe, chociaż nigdy przez nią nie słyszane, wydawały się dziwnie znajome. Podniosła się i ruszyła energicznym krokiem w stronę, z której dochodziły. Na progu zatrzymała ją jednak wyższa od niej długowłosa blondynka, która wpadła w jej ramiona i objęła z całych sił.
- Tak strasznie się za Tobą stęskniłam, Mero!- pisnęła radośnie, a bursztyno- włosą wbiło w ziemię.
- Mero?- zapytała ze zdumieniem w głosie.
- Chyba Theo…- Ross zamrugała energicznie rzęsami, zdziwiona, co też wygaduje jej kuzynka-Naprawdę, nadmiar książek zaczyna źle wpływać na Twój mózg .
- Kiedy wróciłaś?- zapytała, obserwując przybyłe.
- Wczoraj wieczorem- uśmiechnęła się szeroko i przeniosła swoje orzechowe oczy na stojące za nią dwie inne dziewczyny. Jedna z nich, wysoka i szczupła , zaczesywała swoje długie, różowe włosy w wysokiego kuca, którego kosmyki spływały aż  za łopatkę, druga, niższa i drobniejsza, o granatowych oczach i kruczoczarnych falach do ramion, uśmiechała się przyjaźnie.
- Jestem Amanda- różowowłosa przeniosła swoje szare, przenikliwe oczy na brązowowłosą, a jej silna ręka powędrowała w jej kierunku.
- Thea- ujęła jej dłoń, przedstawiając się,  a kiedy to zrobiła obie poczuły przepływ ciepłej energii pomiędzy nimi. Przez chwilę mierzyły się wzrokiem, zastanawiając się, co to za dziwne uczucie. Niemą rozmowę ich dusz, przerwała Czarnowłosa, która bez pardonu wepchnęła się pomiędzy nie i uwiesiła  na szyi zesztywniałej nieco ze zdumienia Thei.
- Carmen. Bardzo miło mi Cię poznać!- uśmiechnęła się szeroko, również odczuwając to dziwne zjawisko.
Cztery młode, tak różniące się między sobą kobiety stały naprzeciwko siebie w milczeniu, ogarnięte niewidzialną łuną. I choć w większości widziały się po raz pierwszy, miały nieodparte wrażenie, że znają się od wieków…
***
Noc niosła ze sobą złowrogą aurę, otulającą uśpiony zamek świetlistej planety. Srebrny blask trzech globów odbijał się od kamiennej posadzki korytarza, wpadając przez duże gotyckie okno. Pełną zgrozy ciszę przerywał szum kremowej sukni Królowej, która jak co dzień, gdy zapadał zmrok, kierowała swoje kroki do jednej z najbardziej ukrytych komnat. Odpieczętowała ciężkie, przepięknie zdobione drzwi i weszła do środka. Bursztynowe ściany okrągłego, wysokiego pomieszczenia migotały ciepłym światłem w odcieniu od szczerego złota aż do krwistej czerwieni. Wokół wyrytego w centralnej części posadzki królewskiego symbolu na kamiennych, rzeźbionych podwyższeniach położone były cztery, ogromne, wielokształtne  kryształy.  Królowa wolnym krokiem podeszła do jednego z nich i przysiadła na jego skraju. Drżącą ręką dotknęła przezroczystego kamienia, który więził smukłe, majestatyczne ciało uśpionej bogini. Wodospad długich, lekko kręconych włosów spływał na jej drobne ramiona odsłonięte przez srebrzystobiałą suknię z delikatnego materiału, a zamknięte oczy, uwieńczone długimi rzęsami, wyrażały spokój, którego tak bardzo brakowało Królowej Matce.
Z każdym wschodem Wegi, Ananke coraz bardziej czuła zbliżający się Mrok. Niepokój na stałe zagościł w  jej duszy, rozrywając serce od środka. Wiedziała, że niedługo straci swoje dziecko już naprawdę. Cząstka gwiezdnego ziarna, która utrzymywała przy życiu boskie ciało Księżniczki, mając zagwarantować, że po zakończeniu ziemskiego życia wróci na rodzinną planetę, musiała połączyć się z całością, żeby móc osiągnąć pełnię swojej mocy.  Tak bardzo bała się, że straci swoją Mero już na zawsze. Znała jej przeznaczenie, zanim jeszcze się urodziła. Wiedziała, że jest jej pisana niebezpieczna misja, która ma na celu ocalić życie całego Wszechświata i nie potrafiła wybaczyć swoim towarzyszom, że zsyłając Ją na Ziemię, zabrali jej, być może, ich ostatnie wspólne chwile. Rzewne łzy poleciały ze smutnych oczu Królowej, a głośny, pełen rozpaczy i bólu krzyk rozniósł się echem po całej twierdzy.
***
Dziewczyna o długich, bursztynowych włosach stała przy oknie z założonymi rękami, tupiąc nerwowo stopą odzianą w kremowe balerinki. Miała na sobie jasne jeansy, które zmysłowo opinały się na jej długich, szczupłych nogach i fiołkową, delikatną koszulę z niewielką kokardką wiązaną pod biustem, dodającej jej uroku. Co i rusz, zerkała na zegarek, nie mogąc uwierzyć, że nawet w takiej sytuacji dziewczyny znowu się spóźniały. „Mogłam się tego spodziewać”- skarciła samą siebie w myślach- „Dobrze wiedziałam, że na punktualności Ross nie można polegać…” Grymas złości pojawił się na jej twarzy, kiedy kolejna fala gości wtłoczyła się do jasnej i przestronnej sali koncertowej. Koncert absolwentów, który miał być główną atrakcją Dnia Otwartego Szkoły Muzycznej, przyciągnął tłumy, tak że pracy było co nie miara. Przecisnęła się przez grupkę ludzi, witając się ze znajomymi  i zniknęła w bocznym korytarzu, wypełnionym dźwiękami różnych instrumentów. Odnalazła w końcu niewielką starą klasę spełniającą funkcję składzika i chwyciła sporej wielkości pudełko pełne małych wiolinowych kluczy, które trzeba było rozdać uczestnikom.  Mrucząc ze złością pod nosem, że dzięki dziewczynom, które przecież same zaoferowały swoją pomoc, nie zdąży przećwiczyć repertuaru, ruszyła  z powrotem do sali głównej.  Była już niemal na miejscu, kiedy ktoś potrącił ją z taką siłą, że upadła na ziemię, a pudełko wypadło jej z rąk. Z zamkniętymi oczami wsłuchiwała się w szczęk metalowych przypinek rozsypujących się po podłodze, powstrzymując falę wściekłości.
- No i znowu włazisz mi pod nogi!- Seiya patrzył ze złośliwym uśmiechem na ustach, jak Thea zrywa się na równe nogi, z rządzą mordu w oczach.
- TYYY…!!!- zapowietrzyła się- Co TY tutaj robisz? Jak śmiesz tu przychodzić?!- kłuła go w pierś długim, smukłym palcem.
- A kim Ty niby jesteś, żeby o to pytać?- odparł obojętnym tonem, bawiąc się przy tym wyśmienicie- Nic tutaj nie należy raczej  do Ciebie, więc nie mam obowiązku odpowiadać.
Z satysfakcją stwierdził, że doprowadził dziewczynę do szewskiej pasji. Stała naprzeciw niego, gotując się w środku, z drżącymi, zaciśniętymi w pięść dłońmi.  Był złośliwy w stosunku do wszystkich, ale tylko wtedy, kiedy dokuczał JEJ, ból Jego złamanego serca na chwilę lżył, tak jakby podświadomie przejmowała na siebie jego część.
- Pracuję tutaj, a Twoja obecność w tym miejscu łamie zasady BHP!
-Zabawiasz muzyków w przerwach swoimi cyrkowymi sztuczkami?- dogryzał jej, ale nie zdążyła odpowiedzieć, bo za Jego plecami stanął Taiki i Yaten.
- Co się tutaj dzieje, Seiya?- Taiki zerknął na rozdygotaną postać brązowowłosej, a potem przeniósł swoje pełne złości oczy na bruneta.
- Nic…- wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu- Koleżance najwyraźniej skaczą hormony.
Tego było za wiele na jedną, w rzeczywistości kruchą Theę. Ruszyła szybkim krokiem, nie odwracając się za siebie i zniknęła w jednej z licznych sal za rogiem. Fala wściekłości zalała Szatyna, który, ku zdumieniu przyglądającemu się cicho całej sytuacji Yatenowi, chwycił bruneta za koszulkę i gruchnął nim o ścianę. Nie miał z tym najmniejszego problemu, bo był od niego znacznie wyższy.
- Albo zaczniesz odnosić się do ludzi z szacunkiem, który im się należy, albo spiorę Cię na kwaśnie jabłko!- jego głos grzmiał złowrogo- Ostrzegam Cię po raz ostatni! Następnym razem nie ręczę za siebie!- wypuścił go z rąk i odszedł, pozostawiając dwóch pozostałych w niemym osłupieniu.
***
Zaglądał do każdej z sal, chcąc się upewnić, że z Theą wszystko w porządku. Znalazł Ją w końcu po piętnastu minutach w jednej z nich, położonej w najgłębszych czeluściach szkoły, tam, gdzie muzyka strojących się instrumentów już nie docierała. Nie odwróciła się, kiedy wszedł do środka. Stała przy oknie, ze wzrokiem utkwionym w zieleni na zewnątrz, a jej brązowe włosy odbijały się bursztynowym blaskiem w letnim, popołudniowym słońcu. Ostatnia, wywołana złością łza spływała po rumianym policzku. Kiedy podszedł do niej i oparł się o framugę okna, nie spojrzała na niego i nie odezwała się ani słowem, ale też nie wygoniła go z krzykiem, a to był już jakiś plus. Nie wiedział za bardzo po co właściwie tu przyszedł, ani co powinien powiedzieć, dlatego milczał przez chwilę, przyglądając jej się uważnie. Nie zauważyła tego. Zdawała się jakby nieobecna duchem.
- Wszystko w porządku?- zapytał delikatnie. Dopiero wtedy spojrzała na niego swoimi dużymi oczami koloru soczystej trawy.
- Taiki…- zaczęła ostrożnie, nie do końca pewna, czy pamięta imię- Nie słyszałam jak wszedłeś. Tak, wszystko w porządku. Ktoś taki nie jest wart mojego złego samopoczucia- uśmiechnęła się szeroko, chcąc mu pokazać, że jest ponad tym.
- Przepraszam za Niego…- zaczął, ale przerwała mu, kiwając przecząco głową.
- Nigdy za nikogo nie przepraszaj i nie bież odpowiedzialności za cudze czyny czy słowa. Do każdego wraca to, co wysyła w świat.
- To nie jest zły chłopak- próbował Go bronić, chociaż, od pół roku sam zaczynał w to wątpić.
- Wiem. Nikt nie jest z natury zły. Ja, w przeciwieństwie do Niego- podkreśliła tą część- nie oceniam ludzi po drobnostkach, także nie martw się o jego wizerunek. Muszę zmykać- wyciągnęła do niego rękę, uśmiechając się. Nic nie mówiąc, ujął jej dłoń, a strumień silnej energii przepłynął w jego kierunku. Taiki obserwował, jak powoli zbliża się do wyjścia, a kiedy otworzył drzwi, obdarzyła Go ostatnim, pełnym wdzięczności spojrzeniem i wyszła na zewnątrz.

Komentarze

Popularne posty