R. 7

- Daleko jeszcze?- zapytał Seiya, z trudem stawiając nogę za nogą. Kroczyli pod górkę od dobrych piętnastu minut, popołudniowe słońce przypiekało i nie wzięli ze sobą ani kropli wody. Thea, która szła przed nim dziarskim krokiem, odwróciła się do niego z błyskiem rozbawienia w oczach.
- A co? Nóżki Cię bolą?
- Nie, płyn chłodniczy się skończył. Wyjaśnisz mi w końcu, dokąd idziemy?- zagrzmiał.
- Nie obruszaj się tak, bo Ci tętniak pęknie i będzie kłopot. Będzie fajnie, zobaczysz!- uśmiechnęła się szeroko, a kiedy Kou zatrzymał się, żeby zawiązać but, zniecierpliwiła się-  No rusz się, bo nas opóźniasz! I pomyśleć, że taki z Ciebie wielki sportowiec…

Brunet skrzywił się lekko, ale już się więcej nie odezwał. Patrzył, jak bursztynowe, złocące się w słońcu włosy dziewczyny, targa wiatr, niosąc ze sobą zapach bzu. Miała w sobie coś, co przypominało mu Usagi- pomimo ciętego języka i hardości ducha, martwiła się o innych i chciała im pomagać. Tylko dzięki niej znów mógł usłyszeć głos swojego Króliczka. Wcześniej wydawało mu się, że w takiej sytuacji jego serce rozpadłoby się na miliony kawałeczków, teraz jednak czuł ulgę, a ból nie był tak dotkliwy.
- No i jesteśmy!- Thea triumfalnie rozłożyła ręce, jakby zdobyła Mount Everest.
Znajdowali się na szczycie skalistego wzgórza, wokół którego rozciągała się przepaść oddzielona tylko prowizoryczną barierką, a kilku ludzi w kaskach i uprzężach na biodrach kręciło się po tej małej wysepce, wyraźnie zdenerwowanych.
- No i co jest tutaj takiego, co warte byłoby włażenia tyle pod górę?- chłopak założył ręce na piersi i spojrzał ze znudzeniem na koleżankę.
- Widzisz to urwisko?- wyciągnęła dłoń przed siebie- I tamto drugie? Po tej linie zjedziemy z tej górki na tamtą.
- No ty chyba oszalałaś!!!- odskoczył od niej z przerażeniem w oczach.
- Strach Cię obleciał?- skrzywiła się- Nie bądź mięczakiem…
- Nie jestem!- obruszył się.
- No to udowodnij!- uśmiechnęła się zaczepnie.
- W porządku- położył ręce na biodrach i odezwał się wyzywającym tonem- ale tylko wtedy, jeśli Ty zjedziesz pierwsza.
- Da się zrobić- puściła do niego oczko- Jake, hej Jake!- skierowała się do stojącego kilka metrów dalej szatyna.
Nie wierzył w jej reakcję. Nie możliwe, żeby się nie bała. Jemu na samą myśl, że ma być uczepiony tylko nie za dużej grubości liny, ciarki przechodziły po plechach. Rzeczywiście, spokój Thei był tylko pozorny. W jej głowie kłębiły się różne, najczarniejsze scenariusze, a jej ręce drżały ze strachu, kiedy rozmawiała z instruktorem. Nie mogła jednak dać tego po sobie poznać. Nie mogła pokazać słabości. A na pewno, nie przed nim, bo nie dałby jej z tego powodu żyć przez najbliższe kilka dni. Jej pewność siebie ulatywała jednak z każdą zapiętą sprzączką uprzęży,  ręce drżały coraz bardziej, a krtań zacisnęła się tak, że nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. W końcu stanęli na skraju przepaści, a Jake podpiął ją do liny. Seiya z satysfakcją patrzył, jak jej przerażenie w końcu wychodzi na wierzch, a w oczach pojawiają się łzy.
- Oj, Wojownicza Księżniczko, chyba nie będziesz teraz płakać- zaśmiał się, a dziewczyna przylgnęła do niego, uczepiając się jego koszulki.
- Chyba… rezygnuję- wydusiła z siebie w końcu. A dwaj stojący obok niej chłopcy, roześmiali się w głos.
- A grasz taką Pannę Idealną, co to wszystko wie i niczego się nie boi, a tu proszę- Kou poprawił okulary i uśmiechnął się nieco złośliwie. To zadziałało na Theę jak płachta na byka. Puściła go w końcu, odwróciła się i, niewiele myśląc, zeskoczyła w przepaść i zaczęła sunąć po linie na drugą stronę, krzycząc przy tym głośno.
- Dlaczego nie przewidziałem, że to na nią tak zadziała- skrzywił się. Teraz nie mógł się wycofać.
- No Kolego, wygląda na to, że teraz Twoja kolej- Jake uśmiechnął się szyderczo pod nosem,  zapiął linę i poklepał go po ramieniu. Kou pomyślał, że pierwszy raz przyjdzie mu się modlić…
Słońce schowało się już za horyzontem, kiedy Seiya odprowadził w końcu Theę pod dom. Spędzili razem aktywne popołudnie i każde było już trochę zmęczone. Nikt by nie przypuszczał, że te dwa pociski, które wybuchały przy sobie za każdym razem, mogą się razem tak dobrze bawić. Dziewczyna zadziwiała bruneta  atrakcjami, które potrafiła wymyślić. Po spektakularnym zjeździe po linie, zabrała go na strzelnicę, a potem do niewielkiej pizzeri, gdzie pochłonęli ogromne ilości pizzy. Zaoszczędziła mu jednak w wizyty w Azylu Ptaków Drapieżnych, twierdząc, że „zabierze tam Taikiego, bo on to bardziej doceni”.  Bursztynowłosa uśmiechnęła się tylko i ruszyła w stronę drzwi, nie spodziewając się żadnych podziękowań ani wyrazów uznania. Po chwili odwróciła się jednak, jakby sobie o czymś przypominając:
- Dziękuję, że mnie odprowadziłeś. Naprawdę nie musiałeś, biorąc pod uwagę fakt, że znam okolicę dużo lepiej od Ciebie- uśmiechnęła się.
- To było chyba oczywiste. Dziewczyny nie powinny same chodzić nocą- włożył ręce w kieszenie.
- No to do zobaczenia!- odkręciła się i otworzyła drzwi.
- Thea…
- Hmm…?- spojrzała na niego przez ramię.
- Prawdziwa z Ciebie Wojownicza Księżniczka- uśmiechnął się zawadiacko.
- Uznam to za komplement- skrzywiła się- To i tak dużo jak na Twoje możliwości.
- Dziękuję za dzisiaj. Za ten telefon i popołudnie…- zamyślił się na chwilę, znowu wspominając głos Odango- Jesteś mi teraz winna jeden dzień spędzony po mojemu.
- Już się boję, ale niech będzie. Dobranoc- posłała mu ostatni, szczery uśmiech i zniknęła za drzwiami. Seiya stał jeszcze przez chwilę w miejscu, patrząc na księżyc. „Tęsknie Króliczku”- pomyślał, a jego serce zadrżało lekko, tak jakby adresatka tych słów, odebrała jego wiadomość.
***
Wiatr delikatnie szarpał kolorowe liście desperacko uczepione półnagich gałązek okolicznych drzew. Ciężkie, szare chmury sunęły powoli po niebie, zwiastując zbliżającą się ulewę, a przechodnie snuli się półprzytomnie, nie zwracając uwagi na złowrogą aurę, przyzwyczajeni najwyraźniej do panujących warunków pogodowych. Taiki Kou szedł przed siebie zamyślony, nie zważając ani na liście, ani na mijających go ludzi. Zapiął bardziej kurtkę, bo wichura robiła się coraz bardziej nieznośna i zerknął na zegarek- Ami się spóźniała, to było kompletnie nie w jej stylu. Oparł się o murek niedaleko głównego wejścia Tokijskiego Uniwersytetu i włożył ręce w kieszenie. Nie wydawał się jakoś szczególnie przejęty spotkaniem ze swoja Dziewczyną, ani też wyraźnie szczęśliwy. Po prostu był.
-Tatusiu, dlaczego nic nie mówisz? Jesteś na mnie zły?- do jego uszu dotarł melodyjny głos kilkuletniej dziewczynki.
- Mizuki, tyle razy Cię prosiłem, żebyś nie mówiła takich rzeczy w szkole- ten dźwięk sprawił, że Taikiemu zrobiło się gorąco. Wydawało mu się, że słyszy samego siebie. Odkręcił szybko głowę w kierunku, z którego dochodziła rozmowa. Mężczyzna wyglądający IDENTYCZNIE jak on, ciągnął za sobą najpiękniejszą małą istotkę, jaką widział w życiu. Miała burzę gęstych, brązowych włosów i ubrana w zielony płaszczyk stawiała dzielny opór ojcu, próbując spowodować, żeby się zatrzymał.
- Ale ja go tylko uprzedziłam, żeby się tak nie obnosił, bo mu się zwoje przegrzeją i rozwiną- uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona. Jej ojciec odwrócił głowę w drugą stronę, tłumiąc śmiech.
-Charakterek to ty masz po Mamie, nie ma co. Dobrze, że talenty też…- wziął ją na ręce i spojrzał na nią, udając, że wciąż się gniewa- Ale Dziecko, ile razy w tygodniu można być wzywanym do szkoły? Następnym razem wyśle Twoją Matkę, niech ona się za Ciebie wstydzi.
- Mama się ucieszy, że nie daję sobą po… po…- dziewczynka zamyśliła się na chwilę, dotykając małym paluszkiem policzka taty.
- Pomiatać- dokończył za nią szatyn- Muszę chyba ograniczyć Twoje kontakty z wujkiem Seiyą, bo nie wychodzi Ci to na dobre.
Taiki kompletnie nic już z tego nie rozumiał. Jak mógł stać tam ze swoją rzekomą córką, skoro był tutaj?! Zaczął iść za powoli oddalającą się parą, a kiedy był na tyle blisko, żeby przyjrzeć się dziewczynce, pierwszą rzeczą która przykuła jego uwagę, były jej duże, hipnotyzująco zielone oczy. Oczy, które gdzieś już widział…
- Taiki! Obudź się, do cholery! No obudź się, Śpiąca Królewno!- Yaten szarpał go za koszulkę, poirytowany. Szatyn odskoczył od niego zaskoczony i spadł z kanapy na podłogę. Przez chwilę rozglądał się po pokoju, zdezorientowany.
- Musiałeś mieć ciekawy sen, bo uśmiechałeś się tak słodko- zaśmiał się Seiya. Od jakiegoś czasu wrócił mu humor i nie był już taki złośliwy.
- Śniło mi się… Z resztą, nieważne- podniósł się.
- Wskakuj w ciuchy i wychodzimy- Yaten cisnął w niego koszulą i spodniami.
- Tylko mi nie mów, ze zapomniałeś o imprezie, bo nie uwierzę- Brunet rozłożył się na kanapie i spojrzał na niego z ukosa. Taiki z niewzruszoną miną zniknął  w łazience bez słowa, mając ciągle przed oczami zielone spojrzenie brązowowłosej dziewczynki.

Komentarze

Popularne posty