P. 2- Aurora

Wysoki, postawny mężczyzna szedł powoli przed siebie z rękami w kieszeniach, wyraźnie górując nad otaczającym go, spieszącym tłumem. Przystojne rysy twarzy, brązowe włosy związane rzemykiem w długi kucyk, a przede wszystkich chłodne, głębokie, fioletowe oczy przyciągały spojrzenia mijających go kobiet, które co i rusz obdarzały go zalotnym uśmiechem. Te, które go rozpoznały, wydawały z siebie podekscytowane piski, a potem szeptały coś na ucho swoim koleżankom. Właśnie z tego powodu Taiki Kou zrezygnował z kariery gwiazdy rocka i wstąpił na akademię medyczną. Miał po dziurki w nosie nachalnych fanek, wytykania palcami na ulicy i całego tego medialnego szumu. Chciał żyć spokojnie, ciesząc się każdym dniem, oddawać pasjom i zrobić coś dobrego dla świata. Rozgłos był mu do tego zupełnie niepotrzebny. Po długich namowach Seiyi i Yatena zgodził się jedynie nagrać gościnnie kilka piosenek, kiedy jego głos będzie już absolutnie niezbędny w zespole.

Jako młody stażysta wracał teraz z jednego ze swoich pierwszych dyżurów w szpitalu, wyczerpany ale szczęśliwy, i marzył tylko o szybkim prysznicu i dłuższej drzemce, która postawiłaby go na nogi. Zastanawiał się właśnie, jak wykorzysta dzisiejsze wolne popołudnie, kiedy wpadła na niego jakaś młoda kobieta, oblewając dodatkowo kawą. Jej rude włosy uniosły się lekko, kiedy drgnęła na jego widok, a potem doskoczyła do niego i zaczęła wycierać chusteczką brunatną plamę na koszuli, przepraszając raz za razem.
- Bardzo przepraszam, Panie Kou. Naprawdę, jestem dziś taka rozkojarzona- przechyliła nieznacznie głowę i zmrużyła oczy. „A więc fanka…”- rozczarował się szatyn. Miał nadzieję, że chociaż tym razem…
- Nic nie szkodzi. To nic takiego- chwycił ją za nadgarstki i odsunął delikatnie od siebie.
- Chyba powinnam odkupić Panu tę koszulę. Ta plama raczej nie zejdzie- nie dawała za wygraną.
- Proszę się nie trudzić. Nie jest aż tak cenna- odpowiedział grzecznie.
- Nalegam- powiedziała z naciskiem i, nie czekając na jego reakcję, pociągnęła go do znajdującego się kilkadziesiąt metrów dalej sklepu z ekskluzywną męską odzieżą. Jej ruch wyraźnie go zirytował i skutecznie do niej zniechęcił, chociaż na samym początku miał ochotę poprosić, żeby zrekompensowała mu stratę, umawiając się z nim na kolację. Postanowił się dłużej z nią nie wykłócać, bo to przedłużyłoby tylko sprawę, a on chciał jak najszybciej ulotnić się do domu.
- Zaraz wybierzemy coś ładnego- uśmiechnęła się do niego jednym ze swoich najbardziej uroczych uśmiechów i zaczęła oglądać koszule wiszące w równym rzędzie na wieszaku. Ze znudzeniem patrzył, jak skacze od stojaka do stojaka, ogląda, przekłada, dotyka i pyta, jakby od tego wyboru zależało jej życie. Czekał z założonymi rękami, aż ten cały cyrk w końcu się skończy, kiedy ktoś potrącił go z takim impetem, że stracił równowagę i przewrócił się na ziemię. Czuł, że na głowę spadają mu jakieś pudła, a w plecy oberwał czymś solidnym, co później okazało się skórzanym butem. Zaklął pod nosem. Tylko tego mu dzisiaj jeszcze brakowało, żeby zginął od uderzenia drewnianym chodakiem. Zerwał się na równe nogi, gotowy wyrazić swoją dezaprobatę, ale para soczyście zielonych, hipnotyzujących oczu wpatrujących w niego spod wachlarza długich rzęs sprawiła, że zastygł urzeczony ich tajemniczym blaskiem. Wśród porozrzucanych kartonów, butów, sznurowadeł i krawatów, siedziała na ziemi smukła, młoda kobieta, rozcierając obolałe ramię. Burza jej długich loków koloru bursztynu opadała ciężko na jej drobne ramiona, a na długiej szyi połyskiwał wisior ze srebrnym półksiężycem, który skutecznie przyciągał uwagę do odsłoniętej linii obojczyków.
- Przepraszam Pana. Naprawdę, bardzo mi przykro- zaczęła nerwowo zbierać porozrzucane rzeczy, nie podnosząc się z kolan.
- To ja przepraszam. Nie zauważyłem Pani.
- Ciężko było mnie dostrzec pod tą stertą kartonów- westchnęła ciężko- Co Pan robi?!- zaprotestowała, kiedy zaczął pomagać jej ogarniać cały bałagan- Jestem bardzo wdzięczna, ale szef jeszcze bardziej się wkurzy, kiedy to zobaczy!
- THEA!!!- jak na zawołanie usłyszeli nad sobą ostry, pełen złości i dezaprobaty głos- Posprzątaj i idź na zaplecze. Mamy do pogadania.
- Dobrze, Panie Hirioki- dziewczyna przewróciła oczami, zgarnęła walające się po podłodze części garderoby i, trzymając je z ledwością w ramionach, wyszła czym prędzej z sali handlowej. Taiki podniósł się i odprowadził ją wzrokiem, nie mogąc oderwać od niej oczu. I chociaż był pewien, że nigdy wcześniej się nie spotkali, miał dziwne wrażenie, że zna tą bursztynową aurę.
- Przepraszam Pana bardzo- niski, gruby jegomość uśmiechnął się krzywo- Tak trudno dzisiaj o dobrą obsługę.
- To ja przepraszam. Straciłem równowagę i wpadłem na Pana pracownicę, wywołując to całe zamieszanie- skłamał.
- Mogę Panu jeszcze w czymś pomóc? Tanako zaraz się Panem zajmie.
- Nie trzeba. Właśnie wychodziłem. Do widzenia- pożegnał się i, zapominając o współtowarzyszce, wyszedł ze sklepu. Nieznajoma wyskoczyła za nim za nim jak oparzona, zorientowawszy się, że na nią nie poczekał.
- Panie Kou!- dobiegła do niego i wcisnęła mu w ręce paczuszkę, uśmiechając się szeroko- Pańska koszula.
- Dziękuję, ale już mi Pani zrekompensowała stratę. I to z nawiązką!- oddał pakunek – Do widzenia! Miłego dnia!
Zdezorientowana nieznajoma patrzyła, jak odchodzi z lekkim, jakby rozmarzonym uśmiechem na ustach. Chwilę później cisnęła ze złością zapakowaną koszulę do pierwszego lepszego kosza na śmieci, przypominając sobie, że szatyn nie poprosił o jej numer telefonu. Co więcej- nie zapytał nawet o jej imię! Najwyraźniej ktoś inny był powodem jego dobrego humoru pod koniec tego spotkania…
***
Taiki stał oparty o czarny motocykl, z założonymi rękami i wzrokiem utkwionym w drzwiach sklepu, który dzisiaj odwiedził. Na zewnątrz powoli szarzało, a zimny wiatr przypominał o zbliżającej się wielkimi krokami jesieni. Minęło dobre pół godziny od zamknięcia sklepu, a Ona wciąż się nie pojawiła. Zaczynał się martwić, że może przegapił Jej wyjście, ale to przecież nie było możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że dobrze sprawdził godzinę zamknięcia i ani na moment nie spuszczał wzroku z witryny sklepowej. W końcu dostrzegł jakiś ruch za szybą, a chwilę później na skąpaną w czerwieni zachodzącego słońca ulicę wyszła bursztynowłosa dziewczyna. Owinęła się szczelniej szmaragdowym płaszczem, kiedy ogarnął ją chłód pierwszego jesiennego wiatru, a potem ruszyła przed siebie energicznym krokiem. Szatyn drgnął lekko na jej widok, a serce zabiło mu mocniej tak, że słyszał teraz jego głuche tony.
- Thea!- krzyknął za nią. Zwolniła kroku i rozejrzała się dookoła, ale uznała w końcu, że musiało jej się przesłyszeć, bo po chwili wróciła do poprzedniego tempa. Taikiemu udało się w ostatnim momencie doskoczyć do niej i zastąpić jej drogę tak, że kolejny raz tego dnia wpadła na niego.
- Bardzo Pana przepraszam. To dzień totalnych porażek! Nie powinnam była w ogóle wychodzić dzisiaj z domu!- zaśmiała się i podniosła oczy- To Pan!
- Wygląda na to, że przyczyniłem się do jednej z nich- wyszczerzył się.
- Nie, nie… To była moja wina. Jeszcze raz bardzo przepraszam.
- Przeprosiny przyjęte- uśmiechnął się zawadiacko, a ona pokręciła z niedowierzaniem głową i założyła ręce na piersi- ale nie obejdzie się bez rekompensaty. Musisz przyjąć moje zaproszenie na kawę.
- Nie umawiam się na randki w ciemno z nieznajomymi- spojrzała na niego z ukosa- A poza tym nie pijam kawy.
- Jestem chyba ostatnią osobą, którą można określić jako „nieznajomą”- skrzywił się.
- Dlaczego?- zainteresowała się.
- Imię Taiki Kou coś Ci mówi?- jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Obiło mi się o uszy, ale to nie oznacza, że Cię znam- wzruszyła ramionami- Nie licz na jakieś szczególne traktowanie z powodu kilku piosenek.
Uśmiechnął się szeroko, słysząc taką odpowiedź, a potem wyciągnął do niej rękę.
- Taiki Kou. Miło mi poznać.
- Thea Aider- uścisnęła serdecznie jego dłoń- Szczerze, to wyobrażałam sobie Ciebie trochę inaczej…
- Inaczej, to znaczy?- był wyraźnie rozbawiony.
- Nie sądziłam, że ktoś kto śpiewa takie głębokie teksty, może tak… dobrze wyglądać. Z reguły to nie idzie w parze.
- A, dziękuję. To był chyba komplement. To co, gorąca czekolada?- przerzucił zwinnie klucz z jednej do drugiej ręki. Przygryzła wargę i spojrzała na zegarek.
- Niech będzie. Z mojego grania i tak już dzisiaj nic nie będzie- westchnęła. Zainteresowało go to ostatnie zdanie, ale postanowił zapytać ją o to już w kawiarni. Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi i poprowadził ją w odpowiednim kierunku.
***
Thea upiła łyk z dużego, parującego kubka, a potem odchyliła się lekko, mrużąc oczy z rozkoszy. Taiki uśmiechnął się na ten widok. Niewiele potrzeba było, żeby sprawić jej przyjemność. Założyła za ucho niesforny miedziany kosmyk i spojrzała na niego swoimi hipnotyzująco zielonymi oczami, podpierając się na łokciu.
- Mam nadzieję, że to spotkanie nie okaże się kolejną porażką tego dnia- zagadnął, chociaż nie przeszkadzało mu, że milczeli. O dziwo, kiedy ze sobą nie rozmawiali, ogarniała ich raczej błogość niż napięcie.
- Oby!- uśmiechnęła się zaczepnie- Wystarczy już atrakcji jak na jedną dobę. Dowiedziałam się, że nie przyznali mi akademika, spóźniłam się do pracy, z której ostatecznie mnie wyrzucili i jeszcze dwa razy Cię poturbowałam. Koszmarny dzień!- zaczęła wyliczać na palcach swoje drobne nieszczęścia.
- Przepraszam. To moja wina…- posmutniał szatyn, kiedy to usłyszał.
- Co jest Twoją winą? Bo chyba nie brak miejsc w akademiku…- uśmiechnęła się.
- Straciłaś przeze mnie pracę…
- Aaa… Tym się w ogóle nie przejmuję- pokręciła przecząco głową- Pracowałam tam tylko dorywczo w weekendy, bo pieniądze z korepetycji z reguły wystarczają. Poza tym znajdę inną. Zrobiło mi się tylko przykro, że szef tak na mnie nawrzeszczał. Nie znoszę, jak ktoś na mnie krzyczy, chociaż już dawno powinnam się do tego przyzwyczaić- skrzywiła się.
-Uczysz się w Akademii Wojskowej?- zaśmiał się.
- Nieee… Moja szkoła jest gorsza niż wojsko- wyszczerzyła się.
- A co z tym akademikiem?- zainteresował się- Dlaczego nie przyznali Ci miejsca? Masz gdzie mieszkać?
-Tłumaczą się remontem- spojrzała w okno, a przez jej jasną twarz przeszedł cień niepewności- Będę teraz musiała trochę pokombinować, ale coś wymyślę- rozpromieniła się na sam koniec.
- Masz niesamowite podejście do życia. Zdradzisz mi w końcu?- w jego tonie dało się wyczuć lekkie zniecierpliwienie.
- Co?- droczyła się.
- Czym się zajmujesz na co dzień… Do tego zmierzam, ale skutecznie wykręcasz się od odpowiedzi.
- Zgadnij- oparła podbródek na splecionych dłoniach i uśmiechnęła się delikatnie.
- Grasz na instrumencie- powiedział po chwili namysłu.
- Dlaczego akurat to?- jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a potem upiła kolejny łyk słodkiego napoju.
- Wspomniałaś, że z Twojego grania nic dziś nie będzie i masz dłonie… skrzypaczki.
- Dłonie skrzypaczki powiadasz…- uśmiechnęła się.
- Tak. Delikatne, długie i smukłe palce- zawiesił wzrok na obejmujących kubek rękach, a ona zarumieniła się lekko.
- Jestem pod wrażeniem- odstawiła czekoladę na stół i spojrzała na niego uważnie.
- Czego?
- Twojej spostrzegawczości!
- A więc trafiłem… Grasz na skrzypcach!- na jego ustach pojawił się triumfalny uśmiech, a ona potwierdziła tylko skinieniem głowy.
- A Ty? Co robisz poza grą w zespole? Podobno występujesz tylko gościnnie. Wszystkie moje koleżanki ciągle o tym mówią. Jesteś prawnikiem? Śledczym? Analiza danych całkiem nieźle Ci idzie- zapytała.
- Pracuje w szpitalu.
- Łooo… Pan doktor! Kto by pomyślał? Chociaż… To wszystko wyjaśnia- zaczęła bezwiednie bawić się kolczykiem- Podziwiam lekarzy. To naprawdę trudny i odpowiedzialny zawód. Daje możliwość zrobienia wielu dobrych rzeczy dla ludzi. Nie to co odtwarzanie szeregów nut…
- Leczę ludzkie ciała, Ty- dusze. Twoja praca jest dużo ważniejsza. Żadne lekarstwo nie utrzyma człowieka przy życiu, jeśli choruje jego dusza.
- Przypominam Ci, że Ty również jesteś muzykiem…
- Byłem- poprawił ją- Teraz to bardziej moje egoistyczne hobby.
Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy w milczeniu, uśmiechając się tylko nieznacznie. Łagodny wyraz tego zielonego spojrzenia i radosne, nieco zadziorne iskierki, które w nim znalazł, zapisały się w jego pamięci już na zawsze, przywracając później nadzieję w najgorszych chwilach.
Teraz znów stanęło mu przed oczami, powodując, że ręce zaczęły mu się trząść, a serce wypełnił żal. Zamilkł, wpatrując się w ścianę przed sobą, jakby odpłynął do innego świata.
- Tatusiu, co Ci jest?- Mizuki wyskoczyła spod kołdry i spojrzała mu prosto w oczy, klęcząc na rogu łóżka. Ocknął się i spojrzał na nią półprzytomnie, a potem uśmiechnął się i potargał jej brązowe włoski.
- Nic, nic, Kochanie. Wszystko w porządku.
- To dobrze. A tak się bałam…- wskoczyła mu na kolana i przytuliła do niego z całych sił.
- Niepotrzebnie. Jestem tutaj, Córeczko- pogładził ją po główce. Kołysał ją delikatnie w ramionach do momentu, aż poczuł, że jej uścisk nieco się poluźnia. Spojrzał na nią. Była taka urocza, kiedy spała. Robiła dokładnie taką samą minkę jak jej matka. Ostrożnie położył ją z powrotem do łóżka i przykrył kołderką, a potem ucałował jej jasne czoło, zgasił światło i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Komentarze

Popularne posty