R. 17

Kiedy się obudził, pierwszą rzeczą, którą poczuł, było ciepło jej drobnego ciała, sp0czywającego spokojnie na jego własnym. Uśmiechnął się półprzytomnie, gdy jego dłoń zaplątała się w długie pasma jej bursztynowych włosów, a potem przytulił ją mocniej do siebie. Był taki szczęśliwy, kiedy była obok, jakby w końcu znalazł swoje miejsce w tym pełnym zawirowań Wszechświecie. Marzył o tym, żeby dzień nie nadszedł, bo wtedy będzie musiał wypuścić ją ze swoich ramion i czekać na kolejną okazję, żeby w nie wpadła. Nie otworzył oczu, kiedy się poruszyła. Odsunęła się od niego nieznacznie, a potem odgarnęła kosmyk z jego twarzy i pogładziła go po policzku.

- Taiki, obudź się- szepnęła.
- Już dawno nie śpię- przyciągnął ją do siebie i uśmiechnął się zawadiacko- Dzień dobry, Okame.
- Ty oszuście!- dała mu kuksańca w bok- Kim jest Okame? Z resztą… później mi powiesz. Świta! Musimy obejrzeć wschód słońca!- wyswobodziła się z jego objęć i pociągnęła za rękę do ogromnego, panoramicznego okna. Pierwsze promienie słońca wyłaniały się właśnie zza horyzontu, czerwieniąc niebo i odbijając się w jej soczyście zielonych oczach. Odgarnął z nich zbłąkany, miedziany lok, a ona uśmiechnęła się do niego. Właśnie taką chciał ją zapamiętać- uśmiechniętą i skąpaną w porannym słońcu, które idealnie do niej pasowało. Nie wiedział dlaczego, ale przez głowę przebiegła mu myśl, że być może to ostatni moment, którym może się przekonać, jak smakują jej usta. Szybko jednak odpędził to niepokojące wrażenie, powtarzając sobie w myślach w trakcie długiego pocałunku, którym ją obdarzył, że obejrzą razem jeszcze wiele wschodów i zachodów słońca, bo przecież nie pozwoli jej odejść. Gdy w końcu się od siebie oderwali, wtuleni w siebie obserwowali, jak słońce powoli sunie w swoim rydwanie bo błękitnym dywanie niebios.
***
Seiya uśmiechnął się pod nosem, kiedy po wejściu do kuchni tego ranka zastał Taikiego i Theę smażących razem naleśniki. Śmiali się przy tym i rozmawiali, wyglądając na naprawdę szczęśliwych. Nie zauważyli nawet, że usiadł po cichu przy stole i przypatrywał im się bez słowa od dobrych kilku minut.
- W przyszłym tygodniu zabiorę Cię do ogromnej, niesamowitej biblioteki. Po prostu perła architektury! Zobaczysz, spodoba Ci się!- emocjonował się szatyn.
- Do biblioteki?- skrzywiła się lekko- Na lody mnie lepiej zabierz.
- Do cukierni pójdziemy potem. Uwierz mi, oniemiejesz z zachwytu! Panuje tam klimat jak w hogwardzkiej bibliotece- uśmiechnął się.
- Ale żeś znalazł porównanie- spojrzała na niego z ukosa.
- Nie udawaj! Przecież wiem, że to czytasz. Książka wystawała Ci ostatnio z torby-uśmiechnął się triumfalnie.
- Prawdziwy geniusz! Nic nie ujdzie Twojej uwadze. Podoba mi się to- puściła do niego oczko i pocałowała krótko.
- Mmm…- rozkoszował się smakiem jej ust- Życzę sobie więcej takich poranków.
- Taaak? Ale wiesz, że poranki pociągają za sobą również wieczory?- zmrużyła oczy.
- Brzmi jeszcze lepiej- przyciągnął ją do siebie i złożyłby pewnie na jej ustach bardziej zaczący pocałunek, gdyby Seiya nie chrząknął głośno, dając o sobie znać. Odskoczyli od siebie jak oparzeni, czerwieniąc się lekko.
- Seiya!- ton Taikiego brzmiał złowrogo- Jak to miło, że pojawiasz się zawsze z najmniej odpowiednim momencie.
- Kiedy się pojawiłem, moment nie był jeszcze tak… zaawansowany- wyszczerzył się brunet.
- Rozumiem, że przyszedłeś nam pomóc przy śniadaniu… – Thea wcisnęła mu miseczkę z jajkami, dając znać, żeby je roztrzepał.
- Świetnie sobie radzicie beze mnie, jak widać.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą ostatecznie przerwała bursztynowłosa.
- Wybierasz się w końcu do Japonii?
- Tak. Jeszcze tylko tydzień- uśmiechnął się szeroko.
- Cudownie!- odpowiedziała jakby nieswoim tonem. Jej oczy pociemniały i zrobiły się dziwnie puste. Jedną ręką przytrzymała się blatu, a drugą złapała za głowę. Zaniepokojony Taiki doskoczył do niej i przytrzymał ją, żeby nie osunęła się przypadkiem na ziemię.
- Okame, wszystko w porządku?
- Tak, tak. Ostatnio jestem trochę osłabiona.
- Może chcesz wrócić do domu?
- Chyba powinnam. Dziewczyny będą się martwić- uśmiechnęła się słabo.
- Odwiozę Cię- objął ją ramieniem- Seiya, skończ smażyć naleśniki. Zaraz wracam. Tylko błagam, nie przypal patelni, bo potem ja muszę to czyścić.
- Dobrze, dobrze…- mruknął brunet znad gazety, w ogóle na nich nie patrząc. Chwilę potem drzwi zatrzasnęły się za nimi z hukiem, a w pomieszczeniu pozostał tylko zapach bzu pomieszany z wanilią naleśnikowego ciasta. Gdyby Seiya wiedział, że widzi się z Theą po raz ostatni, na pewno inaczej pożegnał by swoją najlepszą przyjaciółkę.
***
Taiki szedł przed siebie energicznym krokiem z ogromnym uśmiechem na ustach. Kiedy rozmawiał przez telefon z Theą, wydawało się, że czuje się już dobrze, więc był nieco spokojniejszy. Jego serce rwało się do niej, a wraz z tym jego nogi niosły go coraz szybciej i szybciej. Mieli zakończyć ten dzień wspólnie, oglądając zachód słońca na tej samej ławce, na której pierwszy raz przez dłuższy czas była na jego wyłączność. Dziewczyna uparła się, że spotkają się na miejscu, nie pozwalając mu po siebie podjechać, bo miała wcześniej załatwić coś na mieście. Obiecała mu za swoją cierpliwość jakąś miłą niespodziankę, więc nie mógł się już doczekać. Wydawało się, że chłopak nie wchodzi, ale wzlatuje na skrzydłach, na porośniętą trawą górkę. Strumień silnej, złowrogiej energii skutecznie osłabił jednak jego zapał i poczucie szczęścia. Usłyszał przerażający, głośny pisk kilkadziesiąt metrów dalej, więc zaklął tylko pod nosem i puścił się biegiem w kierunku, z którego dobiegał. Gdy dotarł na miejsce, jego oczom ukazał się widok, który od kilku dni spędzał mu sen z powiek. Zakapturzona postać stała nad zmienionym ludzkim ciałem, które pląsało w ostatniej już fali konwulsji. Za chwilę podniosło się z ziemi, jak drewniana marionetka sterowana cienkimi, niewidzialnymi nitkami i ruszyło w jego kierunku z pustym, czarnym, pełnym zła wzrokiem. To był demon, utworzony z mrocznej energii Chaosu, który miał zasilić tworzącą się armię ciemności. Postać w kapturze zniknęła dokładnie tak, jak tamtej nocy, zauważywszy jego pojawienie się. Nie miał innego wyjścia. Przemienił się w wojownika i z bólem wyciągnął swój ostry miecz, wzdychając ciężko. Nie chciał, żeby kończyło się to właśnie tak, ale nie mieli mocy, która pozwoliłaby przywrócić potworowi jego prawdziwą postać. Był gotowy do walki, ale ze zdumieniem stwierdził, że demon nie zamierza go atakować. Całe szczęście, że przyszedł za wcześnie, bo nie wybaczyłby sobie, gdyby Thei coś się stało tylko dlatego, że pozwolił jej samej szlajać się po okolicy. Zganił siebie za to, że nie chronił jej skutecznie, chociaż wiedział, że licho nie śpi. Odwlekał jak najdłużej ten moment, ale w końcu ruszył w kierunku zjawy gotowy na wszystko. Jednym zwinnym ruchem zadał śmiertelny cios, prosto w serce, a martwe ciało opadło ciężko na ziemię. Zdziwił się, z jaką łatwością to się zadziało. Bez walki, bez szamotaniny, bez jakiejkolwiek agresji ze strony przeciwnika, co było zupełnie inne niż ostatnim razem. Odwrócił się szybko, wiedząc, że ciało przyjmie za chwilę na powrót swoją ludzką postać, stając się następnym bolesnym widokiem zapisanym w jego pamięci. Nie chciał wiedzieć, kim była jego kolejna ofiara, poświęcona w imię pokoju we Wszechświecie. Zatrzymał się jednak, kiedy do jego nozdrzy dotarł tak dobrze mu znany, przyjemny zapach bzu. Włosy zjeżyły mu się na karku, z krew zmroziła w żyłach, kiedy do głowy przyszła mu przerażająca myśl.
- Nie, to nie może być prawda- powiedział na głos do siebie.
Wciąż stał tyłem do swojej ofiary, bojąc się odwrócić. W końcu jednak zrobił to, co było nieuniknione, a kiedy w miejscu demona zobaczył młodą kobietę z burzą bursztynowych loków, złocących się w zachodzącym słońcu, nogi się pod nim załamały. Podbiegł do niej i opadł z bólem na kolana, chwytając ją w swoje ramiona. Z ogromnej wyrwy w okolicy serca tętniły strumienie żywo czerwonej krwi, które z sekundy na sekundę stawały się coraz mniejsze.
- NIE!!!- krzyknął, potrząsając nią- THEA, BŁAGAM NIE!!!
Dziewczyna, słysząc jego głos, uśmiechnęła się słabo i rozchyliła delikatnie powieki, obdarzając go ostatnim, gasnącym już, szmaragdowym spojrzeniem, a potem odpłynęła.
- Nieee…- przycisnął ją mocno do siebie i zaczął lekko kołysać, a z jego oczu popłynął strumień łez, wtórując dużym kroplom pierwszego, jesiennego deszczu. „Kocham deszcz! Mogłabym umrzeć w deszczu.”- usłyszał w głowie jej dźwięczny głos, który oznajmił mu ten fakt podczas wspólnej, krótkiej wycieczki parę dni temu, a jego serce zalała fala żalu, smutku, goryczy i złości. Jego dusza rozpadała się na miliony kawałeczków. Chciał zniknąć razem z nią. Umierała w deszczu, tak jak o tym mówiła, nigdy jednak nie wybaczy sobie, że sam się do tego przyczynił…
THE END

Komentarze

Popularne posty