P. 7- Nihilum

Wieczór tego dnia był wyjątkowo ciepły jak na koniec lata. Gałązki wierzb rosnących nieopodal delikatnie kołysały się na wietrze, strząsając z liści pierwsze, pojedyncze krople rosy. Przyroda wyciszała się powoli, przygotowując na zasłużony odpoczynek, a słońce ustąpiło miejsce księżycowi, który od wieków rozświetlał noc swoim srebrnym blaskiem.  Taiki siedział na ławce w ogrodzie, obserwując migoczącą na czarnym nieboskłonie Gwiazdę Wieczorną. Po raz pierwszy od dłuższego już czasu nie czuł nic. Towarzyszyła mu jedynie pustka. Smutek, żal, nawet złość opuściły go, pozostawiając jedną wielką wyrwę, gdzieś w okolicy serca. Przez moment wystraszył się, że to oznaka zbliżającego się zapomnienia, a on nie chciał zapomnieć. Chciał, by była wciąż żywa w jego wspomnieniach. Chciał zatrzymać ją przy sobie choć odrobinę dłużej…

„To już trzy lata, Okame… Jak Ci tam jest? Czekasz na mnie?”
Za wszelką cenę starał się wyrzucić ze świadomości myśl, że to już jutro.
Tamtego dnia wrócił do domu wyjątkowo późno. W holu panował półmrok, a w powietrzu unosiła się przyjemna senna aura. Porzucił torbę na drewnianej komodzie w korytarzu i ruszył na poszukiwania swoich księżniczek. Nie musiał długo szukać, bo szybko do jego uszu dotarłaspokojna melodia kołysanki, którą Thea często grała Mizuki na dobranoc. Stanął w progu pokoju dziecinnego i przyglądał się w ciszy, jak jego żona z przymkniętymi powiekami i lekkim uśmiechem na ustach, przesuwa smyczek po strunach, wprawiając je w lekkie drgania, układające się w spójne dźwięki. Jego słodka córeczka spała już smacznie, przytulona do miękkiej poduszki, a jej brązowe włosy błyszczały w świetle małej lampki. Bursztynowłosa utkwiła w nim swoje szmaragdowe oczy i uśmiechnęła się czule, zakańczając utwór łagodną nutą. Odłożyła skrzypce, poprawiła kołderkę Mizuki i ucałowała jej czółko. Kiedy w końcu ruszyła w stronę szatyna, zbladła nagle i zachwiała się, przykładając dłoń do skroni.
- Okame, wszystko w porządku?- w sekundę znalazł się przy niej i spojrzał na nią z niepokojem.
- Tak. Po prostu zakręciło mi się w głowie…- uśmiechnęła się słabo i wtuliła w niego. Wyprowadził ją z pokoju i zamknął drzwi.
- Za dużo na siebie bierzesz… Przemęczasz się. Nie podoba mi się to.- powiedział surowym tonem.
- Nie przesadzaj…- uśmiechnęła się i pocałowała go delikatnie- To nic takiego. Wyśpię się i wszystko wróci do normy.- splotła dłonie na jego szyi-  Zrobię kolację. Chciałam przygotować coś specjalnego, jak Mizuki zaśnie, ale ten mały uparciuch koniecznie musiał na Ciebie poczekać. Udało mi się ją wymęczyć dopiero po trzech, wspólnie zagranych piosenkach.
- Nie ma się co dziwić. Ma to po Tobie- uśmiechnął się łobuzersko.- Przebiorę się i zaraz Ci pomogę.
Skinęła tylko głową na potwierdzenie i zniknęła w kuchni, posyłając mu wcześniej zalotne spojrzenie. Szatyn uśmiechnął się na myśl o spokojnym, a może nawet gorącym wieczorze w towarzystwie żony, kierując swoje kroki do sypialni, gdzie miał zamiar wskoczyć w coś wygodniejszego. Jednak huk tłuczonej porcelany i metaliczny dźwięk spadających sztućców sprawił, że musiał porzucić marzenia o nocy pełnej namiętności. Strach chwycił go za gardło tak, że z ledwością oddychał, kiedy z impetem wpadł do kuchni. Nieprzytomna Thea leżała na zimnej posadzce, a wokół niej porozrzucane były odłamki rozbitych talerzy…
***
Stał zamyślony, obserwując przez szybę podpiętą do monitora bursztynowłosą. Była tak blada, że z trudem można było dostrzec ją wśród białej, szpitalnej pościeli. Krążąc niespokojnie po korytarzu, obwiniał siebie, że wcześniej tego nie zaważył. Od dłuższego czasu wyglądała na zmęczoną, może trochę częściej się przeziębiała, ale nic nie wskazywało, że dojdzie do takiej sytuacji. Bał się myśli, które podsuwało mu doświadczenie…
- Taiki…- z zamyślenia wyrwał go głos Seiyi, który patrzył na niego zmartwionym wzrokiem.- Co z nią?
- Jeszcze nie wiem…- usłyszał matowy, jakby obcy głos.
- Odango zabrała do nas Mizuki. Była trochę zdezorientowała, ale udało jej się ją uspokoić.
- Dziękuję…- odwrócił wzrok i jeszcze raz spojrzał na żonę.
- Taiki…- do dwójki braci Kou podszedł ubrany w biały fartuch lekarz. Miał ze sobą stertę różnych papierów, ale z jego twarzy nie dało się odczytać zupełnie nic.
- Tetsuya…?- zachęcił kolegę- Możesz mówić. To mój brat.- dodał, widząc, że ten spogląda znacząco na bruneta.
- Obawiam się, że nie mam dobrych wieści…
Cichy szloch dotarł do uszu Taikiego, sprowadzając go tym samym do rzeczywistości. Mizuki szła w jego kierunku ubrana tylko w piżamkę, a z jej szmaragdowych oczu kapały pojedyncze łzy. Wgramoliła mu się na kolana, a on przytulił ją mocno, naciągając na nią swój sweter.
- Co się stało, Kochanie? Miałaś zły sen?- pogładził jej brązowe loki. Wtuliła się w niego jeszcze bardziej i przez chwilę łkała tylko cicho.
- Śniła mi się mama…- zaczęła się cała trząść- Tak bardzo za nią tęsknie, tatusiu…- na końcu wydobyła z siebie pełen żalu jęk i rozpłakała się głośno, zaciskając rączki na jego koszulce. Taiki znowu poczuł piekący, niefizyczny ból, jakby znowu otworzyła się w nim niedawno zasklepiona rana. Kołysząc ją delikatnie, starał się mówić do córki uspakajającym tonem.
- Wiem, Mizuki… Ja też za nią tęsknie. Mama cały czas z nami jest. Pamiętasz? Sama mi o tym mówiłaś…


Pełne miłości ciepło, bijące od jej taty, powoli uspakajało dziewczynkę. Gładził ją drżącą dłonią po główce, z trudem radząc sobie ze swoim własnym smutkiem. Wiedział jednak, że musi być dla niej silny. Musi pokazać jej świat i nauczyć żyć. I chociaż nie potrafił zrozumieć, dlaczego los okazał się tak okrutny, jednego był pewny- nawet to miało przecież jakiś głębszy sens.

Komentarze

Popularne posty